Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/120

Ta strona została przepisana.

konania jakichś tam zasad. Dawano mi kaszę, lub głodzono mnie — nie dla mnie, nie! dla zasad. Na mnie musiały się wypełniać wszystkie najgłupsze cele, wszystkie objęte foljałami etyki paragrafy.
Zapragnąłem odbronić się tej przemocy. Plunąć protestem przeciw wszystkim i wszystkiemu! Zabić samą zasadę zasad... A czując, jak pięść bezsilna mi drętwieje, wołałem znowu pieszczącej mary samobójstwa.

∗             ∗

Nagle w życiu moim zaszedł wielki wypadek, a raczej nic nie znacząca drobnostka.
Do pokoju mego skoczył przez otwarte okno z krzykiem przerażenia jakiś bury kot... Skoczył i znieruchomiał, jakby nasłuchując, czyli nie pędzi za nim niebezpieczeństwo.
Na oknie i po podłodze wlekły się za nim duże, czerwone ślady krwi.
Gdym podszedł do niego, podnieść się usiłował, ale nogi wygięły się pod nim, i upadł z jękiem na ziemię.
Oczy miał wyłupione, wygryzione boki i nos, a patrząc krwawemi oczodołami, zdał się płakać.
Rannym, zeszpeconym ciałem przygniatał połamane nogi, i widać było przez ciężki oddech, jak mu to ból sprawia...
Podałem mu trochę mleka, ale on odwrócił głowę i tylko ciepłym, chropawym językiem polizał moją rękę.
W kilka godzin już nie żył.