Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Wykręcił się nerwowo na obcasie i wyszedł z teatru.
Postałem jeszcze chwilę i także wychodzę.
Badam teraz na tłumach skutki mojej bezczelności.
Rozstępują się, kłaniają już bez lekceważenia.
Człowiek odmawiający komuś swojej ręki, nabiera większej wartości, imponuje im.

∗             ∗

Szedłem pustą ulicą i łkałem bez łez.
„Czemu odmówiłem mu ręki? Dla czego jemu właśnie?“
I znowu przed oczyma stanął mi ten pokrwawiony trup kota.
„Dla czego psy go rozszarpały? Czemu jego właśnie?“
Zdawało mi się, że ta sama siła fatalna, co pisała wyroki na mnie, szarpała biednego, niezaradnego kota. Siła Zła i Nienawiści... A ja sam pokrzywdzony i zdeptany tą siłą, uczuwam ją teraz w sobie. Oplata mnie swemi ramionami wkoło, i muszę być złym i nienawistnym, bom człowiek, bom życie.
„Czemu odmówiłem mu ręki?“
Szedłem ze zwieszoną głową ku ziemi i łkałem bez łez...
Nagle przy jednym z domów spostrzegłem czające się Zło.
Napół­‑naga nędzarka stała przy zimnym murze i prosiła o jałmużnę.
Znałem ją — była to pijaczka, której wszyscy prawie odmawiali datku.
Na plecach trzymała zawsze, owiązanego w jakieś