Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/133

Ta strona została przepisana.

i instynktami. Stałem się najmniej i najwięcej samym sobą.
Podbiegłem do przyjaciela i wyciąłem go w twarz.

∗             ∗

Całą noc tułałem się po mieście. Śladami mojemi stąpał mój wstyd. Starałem się zagłuszyć jego kroki i zatykałem uszy mej Boleści. Wstyd nie odchodził... Siadałem na kamieniach samotnych ulic i wyciągałem ręce do niebezpieczeństw. Ulice były ciche i milczące, a koło mnie nikogo nie było krom mojego bólu. Szybkiemi krokami postanowienia zbliżałem się do domu zelżonego przyjaciela i zamierzałem go rozbudzić. Sam nie wiedziałem poco? Ale w ostatniej chwili ręce odpadały od zamiaru i czułem się jeszcze smutniejszy.
Tak przebyłem noc...
Ranek obluzgał mnie promieniami światła, a wstyd mój stępiał i zawiądł... Patrzyłem nań, jak się patrzy na nieuniknioną szubienicę.
Znużone jęki ogłuchły i dały się kierować rezygnacji. Wszedłem do przyjaciela...
Nie spał... Długie godziny męczącej nocy pobieliły mu twarz długiemi żółtemi smugami. Pod okiem siniała plama otrzymanego policzka.
Blademi nieruchomemi oczami patrzył w siebie.
Przyjściu memu nie zdziwił się, ale nie mówił ani słowa. Siadłem przy nim na łóżku... Obaj milczeliśmy... I tak trwało długo...
Spojrzał na mnie cicho, jak skarcone dziecię i wyszeptał: