Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/135

Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




NA CMENTARZU.


Kochała śmiech, taniec, wesołość... Przepadała za dowcipem i humorem. Lubiła wyczuwać nerwami życie próżne, syte. Prosiła mnie, abym ją zabawił, tak „jak to ja tylko umiem“.
Pragnęła bezmyślnego śmiechu.
Zaprowadziłem więc ją na cmentarz.
— Luczy! kochana Luczy! Spojrzyj na tego anioła kamiennego, co się nam przypatruje. Posłuchaj jak bzy nad grobami gadają, jak szepcą jaśminy... Luczy! o Luczy! pragnieszże teraz jeszcze, bym ci opowiedział coś wesołego?
— Opowiedz, dziecię.
— Luczy! nie nazywaj mnie dziecięciem, boś ty nie dojrzała jeszcze do mego dzieciństwa... Słuchaj! czy nic już twego męża nie kochasz?
— Bawić mnie miałeś...
— O Luczy! przeklęta Luczy! jak ja kocham ciebie... Czemu nie porzucisz męża? Czy uciekłabyś ze mną w świat?
Spojrzenia jej zawieszone na moich oczach tak pachniały.... Utopiłem w nich przerażone, długie pytanie...
— Wszędzie... — szepnęła.