Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Porwałem się całować jej ręce, piersi, szyję...
— Więc uciekajmy! cóż cię tu trzyma?...
Patrzyła w ziemię. — Milczała...
— Luczy! jak ty możesz żyć obok człowieka, którym gardzisz? On taki wstrętny, nieestetyczny... Przecie wy w jednym pokoju sypiacie... to rozbieranie, ubieranie... Luczy! jakież to potworne.
Usta jej zadrżały.
— Więc cóż? cóż? — mówiła — porzucić wszystko? ja tak lubię dostatek... I spać lubię długo... I robić nic nie umiem... Oh, jak ja boję się pracy... Ręce zaraz twardnieją, brzydnie się... tybyś mnie sam nie kochał, gdybym zbrzydła.
Głowę wsparłem na jej piersiach i szeptałem:
— Uciekniesz ze mną? prawda? Uciekniesz?
Dłonią włosy mi głaskała, mówiąc:
— Porzuciłbyś... wiem...
— Nieprawda! Kłamiesz Luczy! Kłamiesz i sama kłamstwom swym nie wierzysz. Boisz się mojej nędzy. Nie chcesz utracić swoich pięknych sukni i wytresowanej służby. Obawiasz się, że ci nie stanie przy mnie kucharza i świecidełek... Luczy! bezmyślna Luczy! czemu ty mnie tak nie kochasz, jak jabym pragnął.
— Miałeś mi opowiedzieć coś wesołego...
— Dobrze... opowiem... Słuchaj! odbierzmy sobie razem życie... Ty będziesz taka piękna po śmierci... Katafalk kwiatami ubiorą... I mąż zrozpaczony przyjdzie ręce łamać... Twój stary przebrzydły mąż.
Głowę położyłem na jej kolanach. Ona mi dłonie