Wydało mi się, że tam wtłoczone w delirium tego żywego trupa, chodzi całe umęczone człowieczeństwo.
Chodzi po cmentarzach i szuka... Szuka i ręce załamuje.
— Ach, jaki on podły — szepnęła Luczy.
— Wszyscyśmy podli...
— Nie wszyscy, nie! — szeptała — ty nie podły... I za to kocham cię!...
— Kochasz, Luczy? Kochasz? — szeptałem. — A gdybym tak delirjum dostał, jak on?... Daj dowód że kochasz... — opłotłem ją wkoło ramieniem... Ręce przylepiały się do jej mokrej sukni. Czułem, jak pod dłonią biło mi jej serce...
A ona dała mi dowód miłości, największy, na jaki się może zdobyć kobieta czysta i ambitna; najmniejszy i najpospolitszy, na jaki się zdobywa szafująca ciałem ścierka...
Przyciągnęła mnie rękoma drżącemi i... oddała się...
tam... na tej trumnie...
∗ ∗
∗ |
Była to jedna z najstraszniejszych moich halucynacji.