Z doktorem sprawa załatwiona. — „Obłęd, niepoczytalność“...
Nie wiszę już na strychu... Leżę w metalowej trumnie...
Ktoś mi papierowego Lojolę do ręki wsunął...
Koło mnie — na prawo — na lewo... gromnice...
Obstawiono mnie kwiatami... Schodzą się przyjaciele...
Ktoś się przeżegnał „od oka“ — inni klękają nawet — wszyscy są smutni, bardzo smutni...
Niektórzy nie wiedzą nawet, po co tu przyszli? — trochę ciekawość, trochę przyjaźń — zresztą wypada...
Ci i owi pocieszają żonę — „nieodżałowana strata“... — nie mogą nawet od wzruszenia mówić — „robią śmierć“...
Zaczynam odczuwać jakiś tępy niesmak.
Zbiera mnie litość...
Podnoszę się z trumny i wychodzę...
Nikt tego nie spostrzega, bo trup pozostał nieruchomy... I jest mi dziwno, że mogę być trupem i sobą zarazem, — jednak nie silę się nawet zrozumieć tego...
Zaczynają się pertraktacje z księdzem... „Nie mogę: samobójstwo... Czyż nie rozumie pani tego?...“
Żona trzęsie się od płaczu... „Niech się ksiądz dobrodziej zlituje...“
Ale „ksiądz dobrodziej“ daleki jest „od litości“.
„Wszak znał moje życie... ateizm... nihilizm“...
Z drugiej strony ewangielja, religja, obowiązki chrześcijańskie... słowem świętości...
Żona pokazuje świadectwo lekarskie, jednocześnie wtyka mu w rękę pieniądze... Dużo, bardzo dużo...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/147
Ta strona została przepisana.