Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/153

Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




SZCZURY.


Twarde, pogarbione bruki ulic warszawskich, huczące dorożek turkoty, plusk fali wiślanej o brzegi i czarne nietoperze ciemności za miastem — kocham je, jak się miłość kocha pierwszą, choć zdradziła; kocham je, jak smutek twórczości, jak natchnień ponurych moce...
Gdyś głodny i nie masz gdzie głowy przytulić, gdy myśli do nędzy uwiązane, jak psy do łańcuchów, łańcuchy swe gryzą w bezsile — idź! słuchaj!...
Syci odwracali się ode mnie i ze wzgardą, opiętą w surduty, uciekali; czołami miedzianemi pląsali nade mną ich kapłani i kramarze; wujowie i ciotki przez mgły szkieł zadymionych mój los obejrzeli i drzwi prze demną zamknęli — jedne bruki usłały mi łoże.
Idź! słuchaj, jak pijak łbem stuknął o ziemię i w oczach ciekawej gawiedzi umiera; jak kobieta publiczna klątwami i miłością obdarza, jak noże się pławią w morderczych podskokach...
Nie bój się ludzi, do których mord krwawy i kał wszelki przysycha, bo oni braćmi są twojemi; nie lękaj się krwi i śmierci, bo one są dzieckiem człowieka; nie pysznij się cnotą tchórzliwej sytości, bo ona te zbrodnie stworzyła...