Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego pan mnie nie pytasz, kto jestem? — spytałem razu pewnego. — A możem ja złodziej i kradzione rzeczy znoszę, a może chcę chwilę wypatrzeć i zabić pana...
— Et!
Machnął ręką.
— A jeśli policja przyjdzie i spyta: czyja to bielizna? Co pan odpowiesz?
Wzruszył ramionami tylko. Wydało mu się może, że próżno słowami szafuję — tak dziwnie patrzył na mnie.
Innym razem, gdy koszulę z tłomoczka wyjąłem, zapytał:
— To już ostatnia?...
— Nie, jeszcze jedna została.
— A co później będzie?
— Później?!...
Wyląkłem się.
— Później, później... — powtarzałem bezwiednie.
Czułem się przyłapanym na tchórzostwie przed tym, co ma nastąpić... Zawstydziłem się...
— Eh, co będzie, to będzie — rzekłem. — Napisałem zresztą list do ojca, żeby mi paszport przysłał.
— A to jest ojciec? — spytał...
— Jest — odparłem...
Przymrużył oczy, jakby zapisując wygląd młodzieńca, co ojca ma, a bieliznę sprzedaje.
Pogięły mu się zmarszczki, wszystkie brózdy na twarzy zaskakały... Sięgnął do kosza, jakąś butelczynę wyjął...