Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/163

Ta strona została przepisana.

skok tygrysi... Zwinął się i zlał ze szczurem nocnym w jedną plamę czarną... Zabłyszczało coś...
— Masz Bronkę! Masz Bronkę!
Oderwali się od siebie... Napastnik zaczął uciekać...
Widziałem, jak szczur nocny z nożem w piersi wbitym biegnie na oślep — ręce wyciągnięte przed się — w krwi broczy cały. Niby jakieś zwierzę z głową uciętą, niby trup z prosektorjum uciekający.
Zachwiał się, głową o ziemię grzmotnął — tylko chrapnięcie jedno — tylko słychać, jak nóż się wpycha w jego ciało głębiej.
Zbrodniarz uciekał co sił... W pewnej chwili spostrzegłem, jak mu coś wypada z kieszeni... Nachyliłem się... paszport... Jan Szczur... Nowa kombinacja wrażeń... Zdawało mi się, że sam Lucyper wypisał to nazwisko, aby mi potargać umysł i rzucić w otchłań wiecznie zasłaniającej się przed życiem niemocy.
— Jan Szczur zabił szczura nocnego... Jan Szczur... Jan Szczur... Czemu tamten bał się mojego wzroku, a nie bał się szpiegować? Czemu?
A teraz już wiem, że on nocami śmierci swojej szukał i w oczach moich badał, czy go zbawię życia?...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W pierwszej chwili chciałem skorzystać ze znalezionego paszportu. Wkrótce spostrzegłem jednak całą grozę niebezpieczeństwa. Postanowiłem tylko odnaleźć zbrodniarza. „Paszport mam w kieszeni — tym łatwiej będzie...”
Nie przyświecała mi zresztą żadna wybitna idea. Odnajdę go, rękę mu na ramieniu oprę i powiem: tyś