Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/164

Ta strona została przepisana.

zabił. Nie będę nawet słuchał odpowiedzi. Spojrzenie jego będzie mi całą odpowiedzią. Rzucę mu te wyrazy w przerażone oczy, jak strzał rewolwerowy w serce, i odejdę. Co on czuć wtedy będzie! co on czuć będzie!...
— A wiesz pan, szczur nocny zmartwychwstał.
I to mu jeszcze dorzucić mogę.
Męcz się, dręcz, zbrodniarzu! Układaj twardy kark pod ciężar życiowego fatum. Męczcie się wszyscy. I ty, kobieto, którą prostytucja rozpięła na krzyżu swej Sodomy. I ty, dziecię wątłe, co nieświadomym płaczem szlochasz do Edenu chuci. I ty, blady mistrzu słowa, co nosisz w sobie piekła wszystkich piekieł... I ty... I ty... I ty... Męczcie się wszyscy! Dopóki nie poznacie hańby waszych kajdan... Dopóki nie umrzecie w tym, co nie jest wami. Dopóki waszej duszy nie dotkniecie ręką, jak dzisiaj ciała dotykacie... Męczcie się!...
Lub nie! nie męczcie się... I niech się nikt nie dręczy... Ni ten, co zabił szczura nocnego, ni ta, co aniołowi przysięgała, a uciekała do łoża szatana, ni ten, co jadem wasze moce truje... Nie męczcie się!...
Odnajdę oto zbrodniarza i pocałunek mu na czole złożę.
— Tyś zabił...
Widzę, jak wszystkie czucia w nim się chwieją, niby dalekie echa huraganów. Biorę jego serce w dłonie, jak białą gołębicę.
— Tyś zabił...
Zacząłem skrzętnie szukać. Chodziłem przez parę dni od domu do domu. Czytałem listy lokatorów. Zda-