Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/173

Ta strona została przepisana.

z furją, ciskał kawałki na głowę dziewczyny. Ona osłaniała się ręką, pędząc przed siebie na oślep, jak obłąkana.
— Daj mi ojciec spokój! — wołała.
— Dam ci, suko, dam...
Wtym przybyła dziewczynie nieprzewidziana obrona. Jakiś młodzieniec barczysty stanął między nią a ojcem, uchwycił dróżnika za ramię i zatrzymał na miejscu. Snać celu w tym nie miał żadnego, ot — dla komizmu to czynił. „Cóż, podoba się wam mój dowcip?“ — mówiły jego oczy.
— Czego pan chcesz? — krzyczał dróżnik.
Młodzieniec roześmiał się i mówił:
— A czego ja mogę chcieć od pana? Nie znam pana, na oczy nigdy nie widziałem.
— No to pan puść do miljon djabłów.
— Właściwie to i puścić mogę. Szczęśliwej podróży.
Dróżnik pobiegł z pośpiechem, ale Bronka zdążyła już umknąć. Długi, niewstrzymany śmiech tłumu zatrząsł się na ulicy.
Gdym w dwa dni później był u dróżnika, przyjął mnie z pykającym fajkę spokojem — nie unikał mych oczów, ale wymijał je jakby od niechcenia. A mnie to nowe odkrycie, że on jest ojcem Bronki, zapaliło wyobraźnię; zdało mi się, że trzymam w rękach jakąś tajemnicę, która odsłoni mi całe obszary prawd, odkryje może całą zagadkę jakiejś nowej, nieznanej tragiedji.
Zacząłem się czaić i przycupywać około jego myśli,