Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/174

Ta strona została przepisana.

jak kot; rzucałem mu na przynętę nic nie znaczące słówka — siłą, przemocą postanowiłem wydrzeć z niego wyznanie.
Zniecierpliwiłem się wreszcie i spytałem niezgrabnie:
— Pan ma rodzinę?
— Albo co? — spytał.
— Nic... ciekawość... — odparłem.
— Interes masz pan w tym jaki?
— E, nie! tak tylko...
— To po co się pytać?
Odtąd z nieufnością patrzył na mnie.
Zaczęło mnie to wszystko dręczyć... Dróżnik, szczur nocny, Bronka, jakieś rozpalone czerwienie majaków nad głową — tak życie mi się jawiło naówczas.
— Słuchaj! tyż to? — pytałem — ty, potworne? ty, obluzgane krwią, a do mąk przybite?... Skazę śmierci nosisz na czole, jak sztandar tryumfalny, a pachniesz kwiatami. Gdzie twój rozum promienny? Dusisz się w zaułkach nędzy i dzwonisz kajdanami żądz. Nienawidzę cię. Bolisz mnie a pchasz w pragnienia i zapachy nadziei. Chcę je porwać, podeptać, lecz ukaż mi twarz swoją pełną ohydy, ale bez osłony. Wpatrz się we mnie, przeraź mnie nagością, abym mógł śmierć ukochać, jak kochankę. Nie ulęknę się: pełen mocy idę na twe spotkanie... Życie, Życie!...
A Życie szło koło mnie, jak zły przyjaciel, trupy mi pod nogi układało.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Cicha, tajemna zagadka... Tam, nad Wisłą... Dwa trupy... Szczur i Bronka...