Związani byli oboje dokoła bioder — snać w szale miłosnym rzucili się nadzy do wody...
Leżały teraz opuchłe ich ciała na piasku i martwemi oczami patrzyły w słońce.
Splątanemi rękami przyciskały jeszcze do siebie sine napęczniałe twarze, potęgą ich brzydoty ukazując całą parodję życia. Dwoje zwarjowanych kochanków, dwa szpetne, cuchnące ciała. Śpij, boska miłości!...
Zbudziło się we mnie uczucie litości i żalu.
Przypomniało mi się, że po te ciała biedne, wczoraj jeszcze muzyką życia tętniące, przyjdą najemni oprawcy prosektoryjni, pokrają je nożami i rzucą do ziemi... „I rzucą, i rzucą“ — jęczało we mnie...
Nagle trwoga blada oczy mi przerażeniem pobieliła. Zasnuły się potępieńcze mary.
— A co będzie, jeżeli trupy czuć będą każdą popełnioną nad niemi przemoc?
— O trupy, trupy sine; — łkałem — nieskończony nigdy pochód waszych cierpień...
Siadłem przy topielcach i, patrząc w ich twarze, słuchałem, jak wstaje we mnie bolesny, skurczony spazm jakiejś obłąkanej pieśni... Zaduszki mojej duszy...
— Tam Wisła gra i słońce parzy... To śmierci chłód...
Zaszepleniło koło mnie grobową lubieżnością... Zdało się, zaszeptały trupy. A to wiatr ziarnami piasku poruszył i strzepnął je niby ciche deszcze na twarze kochanków... W usta otwarte, w oczy wciskał im się ten piasek, jak zły, jak występny, jak przeklęty brud.
W tej chwili odrętwiałą świadomością, jakby tylko
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/175
Ta strona została przepisana.