Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/179

Ta strona została przepisana.

tam nad wodą i wódkę będziemy pili. Tobie nikt się nie utopił nigdy? Nikt cię nie zdradził? Nikt ci serca nie wydarł?... Słuchaj ty, ty!...
Ciągnął mnie za ręce i nalegał coraz natrętniej...
— Chodź! błagam cię na wszystkie świętości. Masz co świętego na ziemi? Boga, kochankę, djabła, czy co? Więc chodź! Pójdziesz?
— Dobrze, pójdę — odparłem.
Wzięliśmy się pod ręce i poszliśmy...
Prowadził mnie po jakichś nieznanych mi za miastem samotnych ścieżkach, po jakichś głuchych placach, patrzących groźbą zbrodni; po cichych, drzewami opiętych polankach.
Zapachniała wreszcie i zaszeptała Wisła.
Cisza wielka... Słychać było, jak się przesypuje piasek pod nogami... Tak dni i wieki w ciszach się przesypują...
Przed sobą, na sobie i za sobą czułem zimne uściski ciemności — oplątały świat cały, usnęły i zastygły.
Tylko smutny księżyc, płynąc powoli przez chmury, wrzucał pobladłą twarz w wodę, ukazywał niejasne kontury drzew, chodził wątłą bladością po nadbrzeżnym piasku.
Dróżnik pewnemi krokami szedł na przedzie, czasem wrzucał jakieś słowo pijane, zapadał znowu w milczenie... i szedł...
Były to te same brzegi, te same miejsca, na których tyle moich wspomnień było. Zdało mi się, że po dawnych umarłych wspomnieniach kroczę do jakiejś nieznanej, przeklętej przyszłości.