Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Już niedaleko — rzucił towarzysz.
Wpatrzyłem się w okolicę... Wszystkie myśli się we mnie zachwiały... „wszak tu, tu... niedaleko... leży Bronka“...
Zatrzymałem się i krzyknąłem:
— Dokąd my wreszcie idziemy?
Zbliżył się ku mnie prędko i wyszeptał:
— Cicho! nie trzeba krzyczeć na cmentarzach... już niedaleko...
Rękę mi na ramieniu oparł.
— Co? boisz się? — pytał. — Wybij sobie strach z głowy... Przecie piasek, jak i tu. I tyle już lat temu.
Pociągnął mnie.
Czułem, że zbliżamy się do fatalnego miejsca, gdzie leżą dwa trupy. Podnosiła się we mnie potężna, brzemienna bólem obawa. Zacząłem niejasno pojmować, że stoi przede mną jakaś tragiedja o twarzy topielca... Żyła kiedyś przede mną, teraz znowu powstała.
— Już, już zaraz — wyszeptał dróżnik — ja to miejsce tak znam, że bez oczów bym trafił.
Przywołałem na pomoc resztki świadomości, ale myśli rozfrunęły się, jak ptaki przed burzą, rozpierzchły i ugrzęzły w bólu.
Zdala, zdala... wynurzały się z ciemności bezkształtne zarysy topielców.
Dróżnik drgnął, przystanął.
Nagle pobiegł jak obłąkany...
Zasłoniłem oczy...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .