kami... Pal, podpalaj, rozpalaj pożogę... Zanim jeszcze świt wstanie nad ziemią, — długo czekać, łez dużo i jęku... długo czekać... Patrz! to moja matula kochana, ta dzieweczka złocista, co idzie. Patrz! to moja matula przecudna, — ja sen o Niej, jej dziecię... Patrz, to moja matula dziewicza, Twoja Bajka przecudna... Idzie, idzie gwiazdami i morzem... Idzie, idzie szeptami i łkaniem... Idzie, idzie miłością...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Siostro moja najlepsza, nie odchodź jeszcze...
— Idźmy, idźmy... Tychsamych świątyń byłeś burzycielem, co i ja... Ciasno mi... gniotą mnie niewoli klamry... Póki mam siły — idźmy...
— Czemuż się żegnasz?
— Bo mi pilno w słońca... Kto drogi nie ma własnej, ten słońca nie znajdzie.
— Czekaj! odpocznij... podarta twoja suknia biała i stopy w ranach. A serce krzyczy jak ptak obłąkany. Kto ci je obłąkał?
— Ślepcy, szatany głuchej nienawiści. Wyszłam w człowieku mego Boga głosić, a oni na mnie moją suknię darli i rwali w strzępy. Mój ukochany zabił miłość moją i precz ją rzucił, aż jęknęła z żalu. Jakiś bankier tłusty, co raz podsłuchał sen mój o kochaniu, przyszedł i mówi: „złota mam skarbnice, za miłość hojnie płacę... kocham panią“. Chciałam mu w oczy plunąć — ach ja biedna! — i czułam, jak się dusza płoni ze wstydu... Zbladły mi oczy... Cicho, cicho, bracie! Ty mnie nie pytaj, kto obłąkał serce. Pójdę tak teraz przez świat w moje słońce, jak rozpalona ża-