Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/19

Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




GOŚĆ.


Była to jedna z tych twarzy potwornych, które, cmentarnym majakom podobne, zawisają nad oczami przerażeniem, jak upiory grozy. Nie pamiętam ani koloru oczu, ani kształtów nosa, była to bowiem dziwna twarz bez rysunku, jak bywa czasem we wspomnieniu zdrada kochanki. Wyraz jeno pozostanie w duszy, choć rysunek się zatrze i zblaknie...
Gość mój wszedł gwałtownie i niespodziewanie, jak wchodzi do pokoju artysty widmo głodu. Król jednak raczej, niż rzezimieszek, szatan prędzej, niż filister, wisielec — niż żebrak — gość mój wszedł pełen godności, poważny, majestatyczny. Nie przedstawiał się, choć był mi nieznajomy; nie witał się, choć wchodził... po co? obaj czuliśmy, że tak właśnie powinno być, nie inaczej... Mój gość... ja... są chwile, kiedy się takie rzeczy rozumie...
Z obojętnej, pergaminowej twarzy padł na mnie przelotny uśmiech współczucia nawpół pogardliwego, nawpół wyzywającego.
Usiadł przy mnie... Patrzył, ale już nie we mnie — nie wiem: jakby w ziemię, jakby w długie kościste palce, które przesuwał po czole, po twarzy, a później odrywał je niby, odsuwał od siebie, jakby sam chciał