— A pamiętasz tego anioła powiewnego, co ci wywichnął skrzydła i odciski na duszy wydeptał?
— O nie wspominaj!... przeszło, przebolało... Może i tam drzemały wieszcze struny... Nie poruszyłem, nie umiałem zbudzić.
— A pamiętasz szczekającą tłuszczę tych tam półbogów, co się twojemi sędziami mienili? Hę? hę? co? Pamiętasz? Pamiętasz, jak swojemi lilipuciemi stopami dreptali koło twojego kościoła i szydzili? Co? tylko wieży dosięgnąć nie mogli — drabinki zabrakło. Prawda? A wiesz, gdzie cię zepchnąć chcieli? Czy nieświadomość tylko niemi kierowała? Nie zawiść, nie podłość wrodzona? Nie zapomniałżeś tych kapłanów — rzezimieszków cnót narodowych?
— I to już przeszło... Pogardę im rzuciłem i przeszedłem mimo. Nizcy, marni...
— Aha, widzisz... nizcy, marni... Po miljon kroć nizcy i marni. A ty ich chcesz na pjedestał? Toż wyborowsi z ludzi, a gdzież podziejesz jeszcze marniejszych? Co? Tych naprzykład poczciwców o duszy dorobkiewiczów, co pluli w twoje słońce, bo się mienili krewnemi twego ciała. Czemuś pokazywał im człowieka? Czemuś nie był cnotliwym hultajem?
— Zasłoń przede mną to wspomnienie, bo dotąd czuję rumieniec policzków na twarzy. Kiedym ich wzgardą pożegnał, zaprzysiągłem nie myśleć o nich.
— Czemu dygocesz, jak pojmane ptaszę? Wszak serce ci nie pękło wtedy? I pomyśl zresztą, cześć i miłość ich otacza... Tyż jeden kląć ich będziesz?
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/22
Ta strona została przepisana.