Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/24

Ta strona została przepisana.

— Mów... wiesz, że zagrasz na mnie, jak zechcesz. Więc graj.
— Nie potrzebuję grać... Ty jesteś muzykiem.
— A ktoś ty?
— Ja?... czekaj! nie dokończyłem. Odkryję ci prawdę. Czyś nigdy nie czuł, że jesteś bogiem? Milczysz?
— Jak to rozumiesz?
— Mocno, mocno myśl natęż...
— Po coś ty przyszedł do mnie?
— Czemu pytanie to nie stanęło wcześniej między nami?
— Bo... było niepotrzebne.
— A teraz?
— Teraz? Wygrałeś gościu! Także niepotrzebne.
— A reszta?
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Mówię o twoim pochodzeniu.
— I to wygrałeś, gościu.
— A dramat napiszesz?
— Napiszę...
— Jacyź ludzie w nim będą?
— Mali i brutalni, przebiegli i złośliwi, słabi i bezczelni, przewrotni i rozuzdani. Takiemi ich stworzę, jacy są... Niech pełzają, niech przerażają, niech budzą wstręt i odrazę. Niech szczekają i wyją, niech prą się jedni na drugich, jak szakale, i niech świecą w sztucznych światłach, jak upiory.
— Takżeś ich znienawidził?
— Całą pogardą szyderstwa, całą potęgą mego twórczego „ja“.