tłumaczyła mi zresztą bardzo mądrze i rozumnie według tej dziecinnej logiki, co to boi się „pieruna“, że ona czuje się uprawnioną do pojednania mnie z Bogiem i t. d.
Z początku odpowiadałem, później mrużyłem oczy i udawałem śpiącego, ale siostra miłosierdzia wynalazła zemstę, bo gdym dzwonił, potrzebując czegoś, udawała, że nie słyszy. W ten sposób wszystkie prawie moje potrzeby zależne od siostry miłosierdzia były niezaspokojone.
Zaciąłem się — postanowiłem nie żądać nic.
Spragniony wody do picia, lub kawałka cukru, który lubiłem zwilżać w mleku i ssać — oblizywałem zeschłym językiem zeschłe wargi, złorzeczyłem św. inkwizycji, ale nie dzwoniłem, nie żądałem niczego.
Zakonnica zmieniła taktykę — stawała się słodką i uprzedzającą moje chęci, przepraszała za niezależne od niej zwłoki, lub niewygody, co rusz to do mnie zaglądała, na jedną chwilę — ot czy nie potrzeba czego?
A po tych wszystkich słodyczach tym silniejsze żądanie wypełnienia obowiązków chrześcijańskich, tym kategoryczniejsza odmowa i tym ostrzejsza uraza.
Byłem sam — jeden jedyny na całym świecie, bez odrobiny przyjaciela, lub krewniaka. Gruźlica szybkiemi krokami parła naprzód. Z dnia na dzień zabierała mi resztki sił i przytomności.
Tak wlekły mi się długie, długie godziny szpitalne, przesuwając przed oczyma straszne, przerażające halucynacje.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/29
Ta strona została przepisana.