— Dobrze — szepnąłem — jutro...
— O jakiś ty dobry...
∗ ∗
∗ |
Całą noc majaczyłem nieprzytomnie, strasznemi widzeniami trapiony.
Zdało mi się, że duży płowy lew położył się u mych nóg, i... jedno poruszenie moje, jedno drgnienie, a porwie mnie i zmiażdży...
Wtym weszła Ajra i śmiała się, śmiała, śmiała, jak tylko głupi sędzia może się śmiać ze złoczyńcy...
— Ajro, Ajro! ocal! — krzyknąłem.
Ona podeszła do lwa i odpędziła go... A później siadła na oknie, zasłaniając widok kasztanów i znowu się śmiała, aż w całym pokoju huczało.
Bezsilność i nieruchomość mnie ogarnęła, jakby mi kto wszystkie członki pokrępował, tak, iż powiekami nawet mrugnąć nie mogłem.
A Ajra, straszna, potworna Ajra siedziała na oknie i, długą słomkę w ręku trzymając, łechtała mnie nią w ucho... Potym rzuciła na ziemię słomkę i roztworzyła okno.
Liście kasztanowe pchały się do celki, wyrastając w potworne zwierzęta. Napełniły celkę jakimś dziwnym mlaskaniem i ćpaniem, sykaniem i rzężeniem.
Chciałem przymrużyć oczy, aby nie patrzeć na nie, ale Ajra trzymała mi powieki w dłoniach, ukazując, jak potwory pełzają po moim ciele.
Gdy wszystko pierzchło i umilkło, Ajra, trzymając mnie za rękę, prowadziła po jakichś ciemnych, dłu-