klucz. Zaledwie parę delikatnych zgrzytnięć mogłem wyłowić uchem.
— Już zamknięte — szepnęła.
— To dobrze, rozbieraj się...
— A czy można tam przy drzwiach? — spytała.
— Nie, nie! tu... mam przecie widzieć...
I znowu się zapłoniła tym ślicznie dziecięcym uśmiechem i, ociągając się niby, pytała tak jak wczoraj:
— Koniecznie?...
— Koniecznie... — odparłem.
Z cudownym boskim spokojem i wyrafinowaną gracją bydlęcia, zwalniała swoje rzeźbione, okrągłe kształty z szeleszczących jedwabiów. Harmonijnemi, pięknemi ruchami składała każdą część ubrania na kanapce — zwolna — ostrożnie — aby nie pominąć i nie uszkodzić cennych precjozów.
We wszystkim znać było wyuczenie i przygotowanie do odgrywającej się obecnie sceny — świeże bielusie majteczki — czyściutka halka... wyperfumowane pończoszki... i tak wszystko wonne, odurzające, piekielnie piękne...
— Idziesz wprost z kąpieli? — szepnąłem, bo zdawało mi się, że robię jakieś ważne, wielkie odkrycie.
— A skąd wiesz? — pytała.
— Nic... widzę... — odparłem brutalnie.
— Ho, ho... już to przed twoim okiem nic się nie ukryje — rzekła...
Ajra, bosko‑piękna Ajra, siedziała na moim łóżku; na łóżku suchotnika i zdechlaka, w całej rozkosznej nagości — zalotnie uśmiechnięta, lubieżnie
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/43
Ta strona została przepisana.