Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/44

Ta strona została przepisana.

przechylona nad moim wstrętnym, chudym ciałem i świeżemi wiśniowemi wargami szeptała...
— Widzisz... wszystko dla ciebie.
A mnie zdało się naraz, że to nie Ajra siedzi przy mnie, lecz kasa pogrzebowa.
I zdało mi się, że jeśli kasę pogrzebową obezwładnię, to i śmierć samą obezwładnię.
Gwałtowna, błyskawiczna idea zemsty stanęła przedemną, jak anioł z płomiennemi skrzydłami, i raz jeszcze ostatni w życiu podniosła mnie na nogi.
Szybko porwałem się z łóżka i chwytając leżące na krześle szelki, zacząłem bić niemi Ajrę...
— Jezus Marja! co się dzieje!? — szepnęła przerażona...
— Nic! kasa pogrzebowa!... kasa pogrzebowa! — rzężałem...
I dalejże!... po ramionach... po udach...
Aż szelki rzemienne furczały, aż siniaki ciało okryły.
Złożyła ręce jak do modlitwy i szeptała, ukazując głową na drzwi.
— Usłyszą... przybiegną... hańba...
— Niech usłyszą... niech przybiegną... — syczałem...
Ręce mi w stawach trzaskały, głowa kręciła się jak u pijanego, nogi chwiały się i skakały podemną, a ja siepałem, trzaskałem, jak po martwej skórze, tłukłem jak po bębnie...
Ajra, bosko­‑piękna Ajra, szczenię kasy pogrzebowej o przepysznych ramionach, z siniakami na całym ciele, bita i smagana, z bezsilną pianą w ustach — zaczęła chwytać naraz poukładane w porządku części