Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/50

Ta strona została przepisana.

kiejś próżni, skądś wysoko nade mną, jakby z pułapu — wyżej jeszcze.
Rękę wyciągnąłem do jej twarzy, by stwierdzić, czy to naprawdę ona.
Zatrzęsła się w przerażeniu.
— Jezus Marja! zdawało mi się, że to trup — wyszeptała.
Zacząłem ją głaskać po twarzy.
— Uspokój się, dziecino... uspokój... uspokój...
— Nic, nic... już przeszło... opowiem teraz panu inne zdarzenie...
— Dobrze, opowiedz.
Więc słuchaj pan... Było to w zeszłym roku... przyszła do nas faktorka i chce — powiada — do hotelu kobietę.
Takiej niby potrzeba, co to jeszcze nigdy nie tego. Wiesz pan?... My wszystkie w śmiech. A ona i stara z góry na nas... Wszystko jedno — mówią — nie pozna się.
A czy to raz było? Więc znowu mówią, żebym ja szła. To będę nieruszaną udawać? — mówię... A nieruszaną — mówią. Ubrały mnie w krótkie spódniczki — poszłam. Wprowadzają mnie do hotelu... Patrzę, stary aż trumną zatrąca. Uśmiecha się tak, a gada, a ja nic, tylko trupa widzę. To on mnie całować po twarzy, po rękach, a mnie mdli tylko... „Wstydzisz się?“ mówi. Głową tylko kiwnęłam, bo mnie strach zbierał coraz bardziej... Dalej mi on rozpinać stanik i w piersi całować... mnie nic, tylko trup i trup... I już nic nie myślę, tylko aby prędzej z tej trupiarni uciec. „Na li-