Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/51

Ta strona została przepisana.

tość Boską! prędzej“ krzyknęłam. Jemu się wargi wtedy jakoś zatrzęsły, nogi mu dygotać poczęły i takiemi zimnemi drżącemi palcami porwał się mnie rozpinać i rozsznurowywać. Nie wiem, skąd mu się tyle siły wzięło? przeniósł mnie na łóżko lekko jak piłkę... położył... zakryłam oczy... Nie wiem, co już było dalej, bo zdawało mi się, że zmora mnie przygniata. Naraz coś zatrzęsło się na mojej piersi i chrapnęło... Zerwałam się na równe nogi... Od ciała mego odskoczył zimny trup i upadł powalony jak kłoda na ziemię. Wybiegłam w koszuli na kurytarz, zaczęłam wołać służby... Zbiegli się: ten to, tamten owo... ubrałam się — chcę do domu. Ale oni — nie! Sprowadzili policję, wzięli mnie do cyrkułu... Dopiero sprawdzać, spisywać, jak to wszystko było? A ja nie wiedziałam nic, więc mówię, że nie wiem. A oni „nieprawda!“ Dopiero na trzeci dzień mnie wypuścili, bo powiadają, doktorzy już sprawdzili, od czego umarł, to ja ich pytam od czego, a oni mówią „a od tego, że z tobą spał“. Od tej pory jak śpię z gościem, to zdaje mi się, że on umrze, jak tamten.
— I tak bywa mi codzień, codzień — dodała...
Nagle szlochać zaczęła cichym nieutulonym płaczem dziecka...
— Lida! co ci jest? — uspakajałem.
— Nie rusz mnie pan... Nic... nic... to przejdzie — O mój Waciu, drogi Waciuniu!...
I naraz wpadła na najsmutniejszy temat swej chorej fantazji, na przedmiot swoich najboleśniejszych,