Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/53

Ta strona została przepisana.

bierają pod swe władanie. Całym wysiłkiem woli broniłem się tej przemocy, a wiedziałem jednocześnie, że wszystko się we mnie łamie i rozprzęga, rozpada i rozlatuje.
— Lida! nigdy nie mówiłaś mi o tym — nigdyś się nie bała.
— Mówić? a pan myślisz, że kobieta publiczna to zaraz panu całe to morowe powietrze z pod serca wysypie, żeby się pan nim najadł? to pan myślisz, że jak do mnie przyjdzie pierwszy lepszy bydlak, to ja mu także wyskoczę z prawdą, jak z łydkami? to pan myślisz, że kobieta publiczna ma mniej ambicji, niż te krowy salonowe, co to się tłuką po kawalerskich mieszkaniach „na miłość“, a przy mężach minują, jak świętoszki? A pan wiesz, że ja mogę panu łgać i łgać i łgać, jak suka...
— Lida! ty jesteś biedne dziecię — połóż mi rękę na głowie, bo mi smutno...
— A pan wiesz, że ja jestem zarażona i jutro mnie odprawią do Łazarza?
Zaczęła cicho, cicho łkać, jak tylko łkać umieją noce letnie i... prostytutki...
— Lida! przytul się głową do moich piersi... ot tak... dobrze... I mów teraz... Kiedy się to stało?...
— At! mniejsza o to! a bo to ja pierwsza? Mańka trzy razy była. Felka powróciła niedawno. „Wypoczniesz sobie“, mówią. A zresztą i tak i tak kostucha przyjdzie po człowieka... Mam gnić pod kościołem, albo w śmietniku pogrzebaczem dłubać, to niech mnie djabli lepiej porwą. A przyjdzie pan do mnie do szpitala?