— Nic nie wiesz? Bił, katował, gdym był dzieckiem, wypędzał z domu.
— A teraz?
— Wydarł mi złudzenie świętości mojej matki. Jestem synem mego ojczyma. Mój ojczym jest moim ojcem.
— Straszne!
— Przychodzę właśnie byś mi pomógł. Uciec, uciec. Australja, Afryka... gdziekolwiek.
— I kiedyś go zabił? — spytałem.
— Wczoraj...
Powstała naraz we mnie błyskawiczna idea. Jednocześnie ochłonąłem ze wzruszenia. Zacząłem spokojnie myśleć.
— Zastrzeliłeś? — pytałem.
— Nie! I to najwstrętniejsze. Odpiłowałem mu głowę. Ot tak... powolutku, z premedytacjami.
Ręką naśladował ruchy tego „piłowania“, i zdało się, że mu to rozkosz sprawia.
Podparłem głowę na dłoni i okiem obserwatora śledziłem jego ruchy. Od czasu do czasu rzucałem tylko krótkie pytania.
— I czym? Nożem?
— Nie, tasakiem kuchennym. Był trochę tępy.
— Ostrzyłeś?
— Nie! poco? Nie przyszło mi to nawet do głowy. Przygniotłem mu piersi kolanami i rżnąłem.
— A rękami nie bronił się?
— Z początku. Chwyciłem w tej chwili prześcieradło i skrępowałem mu je. Zdaje się, że nawet wyła-
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/79
Ta strona została przepisana.