małem jedną rękę. Słyszałem najwyraźniej jakieś pęknięcie, do trzasku rozpalonych drzew podobne... Pewnie łokieć.
— A nie krzyczał?
— Och! nie miał czasu. Zwinąłem w kłębek jakąś starą koszulę i wpakowałem mu ją w pysk, aż po samo gardło. Ślepia mu tylko na wierzch wyskoczyły. Była w nich ta sama nienawiść, którą mnie karmił całe życie.
— Zdaje się, że ta zbrodnia na Nowym Świecie także była tasakiem popełniona?
Wylękłe oczy jego zatrzymały się na mojej twarzy. Wykrzywił się.
— Uch, jakiś ty zimny, zaschnięty — mówił z wyrzutem.
— I cóż zrobiłeś z uciętą głową? — spytałem spokojnie.
Zaczął się śmiać nerwowo.
— Co? haha... widzisz, tu cała podłość. Owinąłem ją w chustkę i zakopałem w piwnicy.
— A policja nie wie jeszcze?
— Muszą wiedzieć. Szukają. Tylko łba nie znajdą. Łeb na pamiątkę dla szczurów. Przysypałem go zresztą piaseczkiem, by nie mrugał oczkami.
— A wiesz, że ta zbrodnia na Nowym Świecie zupełnie w ten sam sposób była popełniona.
Zadrżał.
Spojrzał na mnie wyzywająco i cofnął oczy.
Głowę znowu rękami oplótł i zaczął biegać po pokoju.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/80
Ta strona została przepisana.