Popełniałem najwyszukańsze nonsensy. Nazywa się to „komizmem“, albo inaczej: „świństwem“ — co kto woli. Przeważnie nazywano mnie „wesołym chłopcem“ (warszawska wyrozumiałość).
„Wesoły chłopiec“ śmiał się i hultaił... Ludzie pasjami śmiech lubią... Przez długi czas było mi z tym bardzo do twarzy....
Szanowano we mnie zuchwalstwo i wesoły cynizm.
Gospodarz mój, bardzo energiczny kutwa, nie lubił wszelkich niewypłacalności... Zdarzyło się, że nastąpił raz bez należytej wyrozumiałości na moją skromność w regulowaniu rachunku. Wysypałem mu w odpowiedzi bardzo niedwuznaczne kazanko o chciwości burżuazyjnej...
Złagodniał niebawem...
— Dobrze, ale chyba przecie pan rozumie, że trzeba płacić za mieszkanie...
— Nie, panie — odparłem spokojnie — zupełnie tego nie rozumiem... Za co?...
— Jednak musiał pan zwykle płacić...
— Nigdy... jak mnie pan żywego widzisz...
Kutwa znieruchomiał...