Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— A za to...
Naraz — oryginalny pomysł...
— A cóż to myślicie? — spytałem gniewnie — to każda dama ma mieć książeczkę? Ja się z tą panią umówiłem, że się spotkamy... to już teraz porządne kobiety aresztujecie?
Wyląkł się...
— Przepraszam pana, ale ja mam prykaz...
— Więc dobrze... zobaczymy... Idźmy!...
Weszliśmy do cyrkułu...
Naleciałem ogniście na dyżurnego urzędnika.
— A wie pan, to ciekawe... Nie można wyjść na ulicę... Kto śmiał tę panią aresztować?...
Stropiony urzędnik plątał się w słowach... Jął przepraszać... to nie jego wina... Po prostu omyłka... Zresztą któż mógł przewidzieć?
Podałem prostytutce ramię — wyszliśmy...
Zawiozłem ją do domu...

∗             ∗

Rozgościła się prędko i swobodnie.
W blaskach księżyca kąpaliśmy nasze nagie ciała, a białe jej ramiona wydawały się jeszcze bielszemi.
Zapominałem, że leżę obok prostytutki, — tak nie nasiąkła jeszcze cynizmem i trywjalną brutalnością swego zawodu.
Była szczerą i paplała o wszystkim, co stanowiło podstawę jej życia...
Nazywa się Andzia... Mieszka przy Nowolipiu... Książeczkę ma zupełnie w porządku, ale wolno jej chodzić