Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/92

Ta strona została przepisana.

łam się utrzymać w roli alfonsa?... Może otwartość jej spłoszę...

∗             ∗

Rano przyrządziła mi na maszynce i podała do łóżka kakao.
Chciałem jej zapłacić za noc — odmówiła z oburzeniem.
— Andziu! przecie z tego żyjesz — mówiłem...
— Z tego i nie z tego, bo żyję z frajerów, nie z oblatańców.
— Tak, widzisz, ale ja właśnie jestem frajerem.
— No, no... dość mi pan już natrajlował całą noc...
Pieniądze odsunęła... Zabierała się do wyjścia...
Prosiłem, żeby mnie odwiedziła kiedy.
— A cóż to? Kobiet panu brak? — zapytała.
Tłumaczyłem jej, że mi się bardzo podobała, że będę tęsknił niemal za nią, że dała mi chwilę wielkiego upojenia i t. d. — Przyrzekła, że przyjdzie.

∗             ∗

Nie czekałem długo... przyszła w dwa dni...
Oczy miała opuchłe od płaczu... Na twarzy czarny siniak...
— Jak się masz? Co ci się stało?...
— Nic... — odparła — wybił mnie.
Siadła na krześle i patrzała na mnie badawczo, jakby chciała wyuczyć się mojej twarzy...