Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/94

Ta strona została przepisana.

skały i groźne wnętrze przepaści wychyla swą czarną paszczę.
Niewierzyć pragnie jeszcze potwornej prawdzie, a jednak czuje już ją całą w sobie.
Oczy Andzi chodziły po mojej twarzy, jak przerażone kroki zawiedzionego kochanka. Szuka jeszcze snu swego, wizji przecudnej, a wie, że już przeszło wszystko bezpowrotnie.
— I naprawdę pan frajer? — krzyknęła rozpaczliwie...
— Andziu! tym lepiej przecie...
— Tak?... no... ja nigdy panu tego nie daruję...
Zerwała się i wybiegła z pokoju.
Pobiegłem za nią na korytarz, ale już tylko słychać było jej pośpieszne kroki po schodach...

∗             ∗

Tego dnia, w mieszkaniu nieopłaconym, odbyła się jedna z najhuczniejszych orgji...
„Bydło“, tak bowiem nazywali się poufnie moi towarzysze, śmiało się do rozpuku.
Andzia była przedmiotem najcyniczniejszych dowcipów.
Ułożono nawet na jej cześć kilka bezwstydnych kupletów.
Figurowałem w nich bądź jako alfons, bądź jako mekler.
Bawiłem się „bez zarzutu“...
I wiele czasu minęło, nim Andzia przyszła do mnie