fotograf, alem jeszcze krwi pełna... Wysącz, wysącz do reszty...
W suchych oczach zamigotały iskry, a po twarzy przesuwały się wstrętne płomienie nietajonej chuci...
— Hej, mój alfonsku, jakiś ty miły... trochę tylko ta wiosna z ciebie obleciała... Ot, wsznurowały ci się w czoło zmarszczunie... Hihihi... pewnie ci życie kapeńkę skóry nagarbowało...
Przytuliła się do moich policzków twarzą swoją, a z ust jej padał na mnie ciężki, niemiły zapach szynkowni...
— Mnie bo jak bardzo ssie w sercu, to wódkę tylko piję.
— Żebyś ty wiedział, jaka to dobra kumoszka. Możesz z nią cały świat obejść, a szturchańca na karku nie poczujesz... Jak się nażłopiesz, zaraz się taka błogość rozchodzi, że choćby ludzi do serca przyciskać... Hihihi... alfons! czemu ty się odemnie odwracasz?
Oderwała ode mnie twarz i szlochać zaczęła... Na ręce, na twarz, na piersi spadały mi jej łzy i stygły, jak umarłe ciała.
A kiedy myśli rozjęczały się we mnie i spłynęły na niej w oczach litością, ona przysunęła do mnie znowu swoją twarz i oplatając mi szyję ramieniem, całowała mnie w same usta...
— Raz jeden, jedyny jeszcze — szeptała. — O jaka ja jeszcze gorąca... Uduś mnie, uduś oblatańcze!
Pocałunki jej grzęzły w moich ustach, zsuwały się z nich, chodziły po całym ciele.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/96
Ta strona została przepisana.