Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

A z okien goni go śmiech Wacława.
— Ha-ha-ha... Sutannę sobie poranisz, parobku! Ha-ha-ha... święte natchnienia przy agrestach porozsiewasz... Wielebną przyszłość o kolce róż rozedrzesz.
Lecz naraz znika park z przed oczu i Wacław i Helena, i wszystko zlewa się w jakąś czarną plamę, która rozrasta się na dziesiątki mil.
Jaskólski widzi wyraźnie, jak z onej plamy potwornej wynurza się zgarbiona postać pijaka. Strzępy sukmany na ramionach obwisły, u łba kołtun się wije...
To stary Stacho Jaskółka błaga dziedzica, aby nie zmarnował życia jego synowi.
Dziedzic przyrzeka wspaniałomyślność. Nie powie o tym wypadku nikomu... Owszem, gdyby się nawet jakaś wieść przez służbę do władzy seminaryjnej przedarła, — zaprzeczy jej...
— Tylko niech mi się na próg nie pokazuje.
Odtąd kleryk nie ważył się już progów pańskich przestąpić... Całe wakacje pozostawał w chacie tatula.

..............