Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prostactwo i ciemnota braćmi są twojemi — śmiał się hrabia. — Rzucam Molochowi katolicyzmu ofiarę i pozwalam ci obiad niedzielny zjeść u siebie, a ty rozpierasz się na mojej łasce, jak gbur na fotelu, i grasz Chrystusa.
A jakaś nędza w łachmanach stanęła i wołała:
— Przeklinam cię i na sąd Boży wzywam... Cnotę i niewinność córce mojej odebrałeś, że się wstydu wyzbyła i odbieżać mnie nie zasromała. A kiedy w nędzy u ludzi obcych umarła, tyś mi chudobę ostatnią sprzedać kazał, bym pogrzeb opłacić czem miała.
A druga nędza szat jego się czepiała i pięśćmi zaciśniętemi groziła:
— Oddaj mi woły moje, któreś przed śmiercią od ojca mego wyłudził. Sądem ostatecznym mu groziłeś i piekła karami straszyłeś, aż uląkł się i woły za msze święte ci oddał. Błagać cię przyszłam, byś ich nie odbierał, toś psami wyszczuć mnie kazał...
A za oknem stanęła postać jakaś cała w bieli i nic nie mówiła, tylko dziecko przez szybę pokazywała.
— Boże, Boże! — wyszeptał Jaskólski.
Ona popchnęła główkę dziecięcia moc-