Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko groźna władna upiornica, symbol lęków jego, — stara wygięta grusza.
— Wejdzie do pokoju i trupem kochanki zabije!
Coś zaskrzypiało za oknem... Jaskólski zgasił pośpiesznie lampę, ściskał w ręku pistolet i nasłuchiwał.
Po sadzie chodziły jakieś złe głosy, uganiały się, jęczały. — Niewierną swą kochankę — noc za włosy wiatr ułapił i włóczył ją kudłami po ziemi... do djablich stóp. — Ona szamotała się z kochankiem i trzęsła sadem całym... Oj jęk... oj szum... Zda się, jakby morze dalekie z swych brzegów się wydarło, a teraz przewraca się za oknem.
— Tylko ta grusza nieruchomie posępna...
Ta grusza...
Jaskólski sięgnął do stolika, klucz od kościoła do kieszeni schował i wyszedł.
Przekradł się niepostrzeżenie przez sad i cmentarz — znaku człowieka nie spostrzegł — tem lepiej...
Kościół roztworzył — wszedł — zamknął zwewnątrz...
— Nareszcie... tu grusza nie przyjdzie...
Uczuł, że myśl jego pomięta i roz-