Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Jaskólski nachylił się lekko nad trupem i łkał...
Wtedy przez bladą woskową powierzchnię przewijać się zaczęły jakieś tchnienia żywsze, wykwitać się zdały kolory.. Marynia wstawała ze swej trumny powoli, jakby ze snu ciężkiego cucąc się opieszale, spadały z niej zwolna ciężkie śmierci pręgierze i z dźwiękiem miedzianym o drzewo trumny kołatały... Rozwierały się życia wrota nanowo...
Jaskólski ujął ją za rękę i wiódł...
— Chodź! Veni Creator życia sobie zagramy..! Na dobry los...
Po ciemnych krętych schodach darli się na chór. Gdy się znaleźli przy organach, Jaskólski spojrzał na kościół.
Blade chorobliwe płomyki świec tliły się przy ołtarzach, z obrazów patrzyły zezowate oczy brzydkich nieestetycznych twarzy.
— Rodzina Zeusów katolickich.
Dwie duże pomywaczki o pełnych niezgrabnych piersiach i twarzach zalotnic, z przepaskami na płciowych organach, mające skrzydłami zohydzać myt aniołów, dźwigały na barach główny ołtarz.
— Dzieło poprzednika, proboszcza-pornografa — pomyślał Jaskólski.