Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeźwość, a ochoczość po krwi się rozpłynęły... Jaskólski jeszcze raz spojrzał w swoją przeszłość, w młodość niepowrotną i śmiać się zaczął.
— Uh! jakie to życie obmierzle śmieszne... Kościoły i portyki, dzwony i religje, papieże i dogmaty — jaka to jedna skrzynia starych rupieci pleśnią i pajęczyną okuta!
Comedia comediarum — przyszło mu nagle na myśl. Parsknął śmiechem zadowolenia, aż mu klawisze pod palcami zgrzytnęły i dysonansem stuknęły.
Po drugiej stronie organu jakiś głos cienki z miechów wyskakiwał i chichotał w takt śmiechu księżego.
Jaskólski wyjrzał z za organu... To nieboszczka Marynia kalikowała mu do mazura i garścią gębę zasłaniała, tak się dusiła od śmiechu.
— Szelma baba, jak to nogami przebiera. Te kiecki tylko się trzęsą. Kalikuj, kalikuj, Maryniu!
Głowę położył na klawiszach i śmiał się znowu.

..............

Rozpękły się w nim wszystkie świadomości zwierciadła... Wiedział tylko, że mu