Jaskólski pobiegł za nią... Wszczęła się gonitwa. Po wschodach — na chór, z chóru — do nawy, z nawy — do zakrystji.
Już jej fartuszka palcami dotykał, już ciepło jej włosów miał w dłoni... I wszystko napróżno... Przed oczyma jego jak cień zamigotała i jak cień znikła...
— Maryniu, Maryniu!
Ukryła się... Zczezła...
Jaskólski zwinął się w sobie i zachwiał.
Naga zimna świadomość, że jest sam — w kościele — o północy, — postrzępiła w nim resztki odwagi...
Obskoczyły go strachy.
W szyby kościoła potwory zapukały...
— Uciekaj, księże, bo ci serce wydrzemy.
— Uciekaj, księże, bo cię wichrom w paszczę wrzucimy, i jędze gryźć cię będą całe wieki.
— Uciekaj, księże, bo czarne królestwo szatana za swego cię pojmie...
Jaskólski rękę wyciągnął, szarpnął za cyngiel i rzucił na ciszę kościelną strzał.,.
Jęknęły potwory w szybach, zgrzytnęły echa i pochowały się po ciemnych kątach.