Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Ksiądz Jan Jaskólski.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Zagrały mu złote struny słowa pisanego, natchnienia poetów czoło spromieniły, — szło życie wieków...
A służba dworska uśmiechy szydne w oczy mu wtykała!
— Ty, chamski synu!
Jaś uczył się nienawidzieć pocichu.

..............

A teraz przyszły mary tych wszystkich chwil u dziedzica spędzonych.
„Dobrodziejstwo — — łaska"...
Jaskólski wspominał wszystkie dobro­dziejstwa i łaski dziedzica, i wstydu ognie go żegły...
— Jak oni mu w oczy dobrocią swą pluli... Jak pozwalali pełzać i kolan uginać... Jakie przepaście między sobą a nim wykopali...
— Jasio, nasz wychowaniec... — tak go ludziom przedstawiali.
A profesor w gimnazjum pytał:
— Czyj syn?
— Włościański...
— Cham, cham... — krzyczeli koledzy.
Jeden tylko Wacław bronił go przed napaściami kolegów... Syn dziedzicowy — jedyny przyjaciel dzieciństwa.
— Czemu ty, Jasiu, łbów im kałamarzami nie rozbijasz?