Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/106

Ta strona została przepisana.

— Proszę mi zagrać. —
— A pan tu długo zostanie? —
— Choćby do rana. —
Odeszła.
Grała, jak może nigdy jeszcze grać się jej nie zdarzyło, i odwracając co chwila te swoje zdziwione oczy ku niemu, uśmiechała się blado, lecz już niewymuszenie.
A Rudzki pochylił znów głowę, pił wódkę z rosnącem pragnieniem, i puścił wodze myślom, które się stawały coraz bardziej szalone, dzikie i opętane.
Chrapliwe dźwięki rozstrojonych strun fortepianu grały w takt niby echo, i burzyły do dna już, do dna umęczoną duszę.
...Hej! kto na drodze, kto? Zmiażdżyć, zniszczyć, w ziem wdeptać! Do niej po trupach dojść, i jeśli nie będzie pokorną, biczem jej nagie plecy schłostać, męką jej duszę upić, i mieć! Tu ją zakuć w ramiona, i rozkosz pić!
Ha! ha! ha! Dla jednej kobiety tracić duszę, serce męczyć, i niewolnicą czynić swą pieśń?
O spojrzenie jej błagać?
O całunek się modlić?
Zmusić ją! Męką z duszy jej miłość wydrzeć, do stóp ją swych rzucić, i na nagą patrzeć dumnym palącym wzrokiem.
Piersi jej kwitnące pocałunkami spopielić, do serca się dostać i krew jego żywą pić, szałem i rozkoszą pić!
Ha! ha! ha! ha...!...
Chrapliwe tony fortepianu naraz zmilkły, i sza-