Stała w mrocznej bramie starego domu i czarnemi, palącemi oczyma patrzała przed siebie. Ciemną chustę zarzuconą miała na głowę, — duża ta chusta szerokiemi fałdami okrywała prawie całą jej postać. Jasne miała czoło, jasne pogodne lica i krwawe wargi namiętnie skrojone, i błyskające purpurą nad błyskającymi śniegiem zębami. Stała, niedbale oparta o mur ramieniem, i bez uwagi patrzała w głąb pustej ulicy. Cicho było i jeszcze mroczno, choć niebem szły już blade fale świtu. Chłodny wiatr zawiewał od Wisły niedalekiej i muskał jej twarz co chwila. Wtedy dziewczyna uśmiechała się prawie radośnie. Uśmiech ten zaiste twarz jej piękną czynił. I rozświetlały się w tym uśmiechu jej czarne, mroczne oczy, i bardzo kusząco rozchylały się jej purpurowe wargi.
Ciszę uliczki zamącił znagła odgłos twardych, lecz niepewnych kroków. Odgłos ten echa obudził, i trwał, zbliżając się widocznie. Dziewczyna spojrzała w tę stronę, i patrzyła zrazu bez ciekawości. Po chwili jednak na twarzy jej odbiło się żywe zajęcie. Wystąpiła z mroku bramy i o mur zewnętrzny