— Może... na... śmierć... Może... —
— Panie! Przez co? —
— Ty, Zośka, kiedy kochałaś? — patrzał na nią oczyma, w których płonęła gorączka.
Nie zaraz odpowiedziała. Długą chwilę patrzyła w płomień spirytusowej maszynki, poczem naraz drgnęła, podeszła ku kanapie i siadła obok niego.
Ujęła jego rękę, pieściła ją.
— To przez to? — zapytała wreszcie.
Kiwnął głową.
— Zdradziła pana? —
— Nie! —
— Umarła? —
— Nie! —
— Więc co? —
— Nie kocha mnie i koniec. —
— Ohu! A mówił pan z nią? —
— Nie! —
— Jakto?! —
— Ona kocha innego. Wiem. Widziałem. Wiem napewno.
— Aha. Teraz już wiem. —
Zaległo milczenie. Syczała tylko spirytusowa maszynka. Naraz Rudzki drgnął i poruszył się niespokojnie. W oczach jego zapłonął znowu świt przytomności a razem i lęk. Uniósł się nieco i wyszeptał:
— Ale co ja teraz zrobię? Co ja zrobię? Co? —
— Cicho, dziecko, cicho — ułożyła go znowu i pocałowała w czoło. Po chwili podała mu szklankę herbaty. Wypił ją chciwie. Szepnął:
— Zimno mi. —
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/117
Ta strona została przepisana.