— Tak jest. Szukałem pana. Więc o ile pani pozwoli... —
— Ależ, proszę. —
— To jest, panno Zofjo, autor „Hymnu do słońca“, pan Tadeusz Rudzki. —
— O, bardzo się cieszę, — podała mu rękę ruchem, który go zachwycił, i wymieniła swoje nazwisko. — Proszę, niech pan siada. Pogawędzimy. —
Usiadł i patrzał na nią. Czuł, że musi patrzeć. Opanowały go już te jej czarne oczy, i zalśniła w duszy błyskawicą zachwytu piękność jej cudnej twarzy. Nie pomyślał nawet w tej chwili, jaki może być jej stosunek do Stalińskiego, bo żył jeno upojeniem chwili.
Jak przez mgłę usłyszał jej pytanie:
— Czy to prawda, że teatr miejski wystawić ma niebawem pański dramat? —
— A tak — mówił z trudem — złożyłem go dyrekcji przed miesiącem. Będzie grany w lutym.
— Będziemy panu bić brawo, co siły. —
— Obym tylko zdołał zasłużyć.
Rozmowa się urwała.
Rudzki teraz nieco się uspokoił i usiłował zapanować nad swoim zachwytem. Rozumiał, że nie może długo tutaj siedzieć, chociażby dlatego, iż jest nieproszonym gościem, lecz przedłużał chwilę rozpoczęcia rozmowy z Stalińskim. Spoglądał ukradkiem w jej twarz, i nieustanna fala płomiennego zachwytu zalewała mu serce po brzegi.
...Z jakąż-to rozkoszą całowałby te jej białe ręce, i w hymny najcudniejsze układając słowa zachwytu swego mówił o jej piękności. Śpiewałby o jej
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/14
Ta strona została przepisana.