jestem zła i śmieszna, ale ja taką już jestem. Ja muszę kogoś pokochać tak szalenie, bym po za nim świata nie znała. Ale to musi być ktoś strasznie mocny, dymny, straszliwy i silny. Żeby mnie mógł rzucić o ziemię, ciągnąć za włosy w gniewie, ale żeby mnie kochał do obłędu, tak! —
— Ty dziwna... —
— Jeżeli mnie pan kochasz lub pokochasz, to będziesz musiał stargać wszystkie węzły i być moim, rozumiesz? —
— Dobrze — powiedział nagle — ale ty? —
— Ja? Ja też. Moje ciało jest piękne, lecz nerwy stalowe. Jeśli ciebie pokocham... —
— Dobrze. Dobrze. Lecz nie śmiej. Z nikim!! —
— O... co za błyski w oczach! O! Gdybym ja cię znała! —
— Poznasz! Lecz tymczasem musisz szanować moje prawo do ciebie! —
— Prawo? —
— Tak! —
Spojrzenia ich zderzyły się nagle i zda się, szczęknęły niby dwa brzeszczoty. W żyłach Stalińskiego burzyła się szałem krew. Oczy rozszerzone nadmiernie raz pierwszy zwyciężyły czar i urok jej oczu.
Irena pochyliła głowę i szepnęła ulegle:
— Dobrze. —
Pocałował ją chłodno w rękę, i mówił:
— Więc tak: będziemy się często widywać, i poznawać coraz lepiej, lecz ani ty, ani ja nie będziemy czynili nic takiego, coby nam mogło zagrać na nerwach zgrzytliwie, coby popsuć nam mogło
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/141
Ta strona została przepisana.