— Mocny jesteś zdaje mi się, że mocny jesteś — zarzuciła mu znowu ręce na szyję, i czarownie blizko zbliżyła ku ustom usta — musisz być zawsze taki, nie inny. Pamiętaj! —
— Bo? —
— Bo zadrwię z ciebie, wyśmieje cię! —
— O... —
— Nie śmiej się! Śmiech kobiety to straszna broń. —
— Śmierć ją wytrąca. —
— O... la, la, la, la, la, la... a...— zanuciła cicho i jeszcze bliżej się ku niemu przygarniając, szeptała kusząco, coraz ciszej i coraz namiętniej — patrz na moje usta. Czyż nie są usta cudne? A moja szyja? A czoło? A skronie? I ty byś zabił!? No, no... — chyliła się coraz bliżej i bliżej, a kiedy już wargi jej niemal ust jego dotykały, wyrzuciła krótko, gwałtownie: — pocałuj! pocałuj... —
— Ty! —
Całował.
Dzika rozkosz rozpierała mu piersi, i dzika moc wstępowała w żyły. Sępiemi spojrzeniami spadał na jej czoło, usta i szyję, i szeptał nieprzytomnie:
— Jeśli... zdradzisz... bić będę... po ziemi włóczyć.., za włosy... ty... —
— Kochasz! —
— A ty? —
— Może tak, może nie... — uchyliła się nagle z jego objęć, i wykonała przed nim ukłon przedziwnie śliczny i powabny — jutro przyjść proszę do nas przed wieczorem. Tak? —
— Tak! —
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/143
Ta strona została przepisana.