zachwytu, radości i czaru zsunęła się na jego źrenice i przyćmiła wszystko.
Z trudem uchwycił jej słowa, z trudem je zrozumiał:
— Niech pan z nami jeszcze zostanie... —
O, gdybyż! Ale wiedział, że nie trzeba, że nie można. Serce by mu z zachwytu oszalało; i wola prysła jak bańka mydlana; mówiłby wtedy rzeczy, których mówić „nie wypada“, ha! ha! ha! otwierałby serce swoje w obecności obcych ludzi, w kawiarni! O, nie! Wszak to spotkanie zresztą nie mogło być przypadkowe. On ją znów spotkać musi, jak teraz już czcić musi, — ona nie może przejść przez jego życie przelotem jednej chwili.
O, nie!
Powiedział: — Niestety, mam dziś jeszcze kilka pilnych spraw do załatwienia. —
— To trudno... Do widzenia — z dotknięcia jej ręki spłynął mu w żyły żar nowy, a zarazem poczuł, że jeszcze jest dla niej zupełnie obojętnym, przypadkowo spotkanym człowiekiem. Uścisnął dłoń Stalińskiego, i wolnym, ciężkim krokiem powlókł się ku wyjściu.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/16
Ta strona została przepisana.