Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/17

Ta strona została przepisana.




2.

Zofja patrzała za odchodzącym, a kiedy już zniknął, zwróciła się do Stalińskiego:
— Dziwny chłopak, naprawdę dziwny chłopak... —
— I piękny jak sen. —
— O, nie. On jest piękny jak posąg, który symbolizuje potężną, ale nieziemską ideę. —
— O, Zosiu? Ażali zazdrość ma przemówić przezemnie?
Spojrzała nań tym wyrazem oczu, który całe szaleństwo jej miłości znaczył. Ukradkiem znalazła dłonią jego rękę, i szeptała cicho: — Nie, nie... Takiego człowieka nie mogłabym kochać. Ma dumne czoło, pod którem kłębią się tytaniczne porywy, i oczy, które, zda się, beztrwożnie patrzą w słońce, zuchwałe oczy Ikara. Jemu trzeba kobiety tak bogato pięknej, by go codzień innym syciła zachwytem, i tak uległej i pokornej, by kochała więcej pieśń jego i jego marzenia, by zapomniała, że ma własną duszę, i była jego niewolnicą. A ja? Ja kocham szalenie i chcę, i muszę być kochaną równie. A on, ten piękny poeta, nadewszystko kocha pieśń swoją i swe złote słońce! Ja zaś chcę, ja zaś chcę — dokończyła jeszcze cichszym, drżącym niemal szep-