— Wódka jest! —
Kelner stawiał właśnie tacę z kieliszkami na stole.
— Wódka jest — powtórzył sennie, i nagle przesunął ręką po czole — poczekajcie, coś mi się klei... — przymknął oczy, poczem rozchylił je rozgorzałe. Śmiech huczał i wzbierał mu w sercu, i cisnął się na usta. Wykrzywił je jakimś dziwacznym uśmiechem, i jął mówić z cicha, lecz głucho, ostro, przejmująco:
— Wódka jest, chłopcy! Los mi wpędził ducha
W otchłań pragnienia! Żar mi w sercu bucha!
Wódka jest, chłopcy! Chcę śmiać się i upić,
Wypędzić myśli, zapomnienie kupić!
Śmiać się i bawić! Niechaj świat się wali,
Niechaj-że w duszy ból jak płomień pali,
Niechaj się serce z tęsknoty rozpęknie —
Śmiać się najlepiej! Może się człek zmyli
I wpośród śmiechu trwogą swą zajęknie
I wtenczas — w krótkiej jako mgnienie chwili
Pozna, że lepiej... śmiać się! Ha! ha! Przecie
Śmiech jeszcze jeden nie zgłupiał na świecie!
Wódka jest, chłop... —
Spojrzał nagle na zdziwionych i zaskoczonych, obłędnie rozszerzonemi oczyma, zachłysnął się, zachwiał, i opadł twarzą na marmurowy blat stolika.
Rzucili się ku niemu wszyscy naraz, — czuł ich poczciwe dłonie na swej obolałej głowie, — słyszał ich wzruszone, drżące niespokojne głosy, chciał podnieść się, uspokoić, lecz mu zbrakło siły. —
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/179
Ta strona została przepisana.